Z wszystkich naszych bohaterów – tych, którym plecy poharatał carski batog i tych, którym zomowska pałka; tych, których wywieziono, zagazowano, rozstrzelano i tych, którym wyrwano paznokcie i kręgosłupy – Marek Edelman był chyba człowiekiem najmądrzejszym.
Mądrości tej dowodem było choćby rozpoznanie miłości jako – wybaczcie Państwo filozoficzny żargon – transcendentalnego warunku życia; było nim nazywanie złem każdego i tylko zła; było nim złu nieprzebaczanie. Przede wszystkim jednak mądrość Edelmana kazała mu zawsze walczyć o życie i wierzyć, że nawet, gdy życie trzeba poświęcić – czasem wszak trzeba – nigdy nie jest ono mniej warte.
Wydawało się, że Edelman nie umrze, że zawsze już będzie walczył ze śmiercią i zawsze – mimo pojedynczych klęsk – zwyciężał.
Jego śmierć jest więc po części jego, i naszą, porażką. Tu oto bowiem życie oddaje śmierci istotny odcinek frontu.
Jest też jednak triumfem, bo Edelman umarł nie za Boga, Honor czy Ojczyznę, które są jeno maskami śmierci (śmierci, z którą tak się przez wieki zżyliśmy, że od życia jej nie odróżniamy). Edelman zawsze żył, a wczoraj umarł, w imię tego nieracjonalnego, heretyckiego uporu, o którym najmądrzejsi wiedzą, że on właśnie jest życiem.
Dlaczego więc umarł? Czy poddał się w końcu? Czy tylko Bóg wykorzystał chwilę jego nieuwagi?
Genialna dezynwoltura racji żywych przeciwko umarłym ubrana w "przypowieść" o Marku Edelmanie.
OdpowiedzUsuńPozwoliłem sobie blog wasz, towarzyszu, podlinkować u siebie
A dziękuję. I wzajemnie.
OdpowiedzUsuń"Dorastałem" na jego wspomnieniach z walki w getcie (czy "wokol"), a po latach dowiedzialem sie, ze Edelman przemilczal wiele faktow, ze ukrywal do konca zycia role swoich przyjaciol, kolegow i wrogow, ktorzy byli w innych organizacjach bojowych, a nie razem z nim, ze i tu byl konflikt miedzy syjonistami i nie-syjonistami. Przykre.
OdpowiedzUsuńJ.F.
O tym nie wiedziałem. Rzeczywiście bardzo przykre.
OdpowiedzUsuń