22.11.09

Filozofia nauki Adama Wajraka

Na portalu gazeta.pl można dziś przeczytać tekst Adama Wajraka, w którym polemizuje on z popularnym poglądem, że globalne ocieplenie jest, mówiąc kolokwialnie, "przereklamowane" (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,102374,7270496,Zaufajmy_nauce__a_nie_klimatycznym_znachorom.html). Bliskie jest mi stanowisko Wajraka, a i zawsze miło, gdy ktoś wytknie ignorancję Witoldowi Gadomskiemu (co Wajrak robi bez owijania w bawełnę), ale padają w tym felietonie zdania, jakie człowieka o filozoficznym wykształceniu - którym się chlubię - przyprawić muszą o momentalne wstrzymanie akcji serca.

Zaczyna nasz autor tak: Przeciętny polski widz i czytelnik może się dowiedzieć z mediów, że w sprawie zmian klimatu toczy się jakaś równorzędna dyskusja między naukowcami. Że jest tyle samo argumentów "przeciw", co "za". Szczególną karierę robi tu zbitek słów "teoria globalnego ocieplenia" lub "hipoteza o zmianach klimatycznych". Teoria i hipoteza czyli coś, co w powszechnym rozumieniu jest mało pewne i niesprawdzone.

Wajrak ma oczywiście rację, że teza o globalnym ociepleniu, jego potencjalnie katastrofalnych skutkach i konieczności podjęcia pewnych działań, by te skutki złagodzić, jest znacznie lepiej ugruntowana niż sugeruje to wielu publicystów, wśród nich Gadomski. Trafnie obserwuje, że słowa "teoria" i "hipoteza" w "powszechnym rozumieniu" mogą sugerować coś niepewnego, czego być może nie należy ignorować, ale też nie jest koniecznym brać to za dobrą monetę. Sposób, w jaki Wajrak o tym pisze wzbudza jednak podejrzenie, że będzie próbował nas przekonać, że w kwestii globalnego ocieplenia nie mamy wcale do czynienia z teorią czy hipotezą, ale z czymś - czym? - posiadającym certyfikat pewności.

Dalej czytamy tak: Cały kłopot ze zamianami klimatycznymi polega na tym, że niewielu piszących o tym rozumie, na czym polega nauka, i daje się uwieść naukowym znachorom. Sąd wypowiedziany przez nawet najbardziej szacownego profesora to nie argument naukowy, a jedynie zwykła opinia. Dokładnie na tej samej zasadzie nie można jako źródło naukowe traktować Ala Gore'a i nikt poważnie zajmujący się klimatem tak go nie traktuje.

Podejrzenia znikają, czytelnik uspokaja się - za chwilę dowiemy się, na czym polega nauka, czym różni się naukowy argument od zwykłej opinii i dlaczego "teoria globalnego ocieplenia" to sprawa godna najwyższej uwagi, a nie tylko ostro w ostatnich latach zwyżkująca waluta konwersacyjna w pewnych środowiskach.

Dwa zdania dalej Wajrak przystępuje do realizacji naszych oczekiwań. Pisze: Nowoczesna nauka to system opierający się na publikowaniu wyników badań w renomowanych, recenzowanych czasopismach naukowych. Nie wystarczy, by profesor X powiedział, że klimat się ochładza, bo on tak sądzi. Nie wystarczy nawet, by powiedziało to grono profesorów. By takie stwierdzenie zaistniało w nauce, muszą zostać w naukowym czasopiśmie opublikowane i zinterpretowane dane, na podstawie których tak się twierdzi. Muszą one przejść przez krytyczne sito recenzentów specjalizujących się w danej dziedzinie. Mało tego, taka publikacja podlega ciągłej weryfikacji poprzez system cytowań.

I jest to niestety wszystko, czego dowiadujemy się o tym, na czym polega nauka. Na publikowaniu wyników badań w renomowanych, recenzowanych czasopismach naukowych oraz na systemie cytowań.

Ktoś uznać może, że czepiam się niepotrzebnie, że forma felietonu uprawnia autora do znaczących uproszczeń. Nie uprawnia jednak do głoszenia sądów fałszywych, szkodliwych i głupich. Ani Gadomskiego do tego nie uprawnia, ani Wajraka.

Sądem fałszywym, szkodliwym i głupim jest natomiast Wajraka sąd o istocie nowoczesnej nauki. Ma nią być maszyneria renomowanych czasopism, która - jak możemy się domyślać - wytwarza fakty naukowe, produkt posiadający certyfikat pewności, jakiego nie mają teorie oraz hipotezy (te ostatnie dwa pojęcia mają zapewne opisywać to, co naukowcy mówią poza łamami "Nature" oraz "Science", co jednak nie może być argumentem naukowym). Wajrak ma na szczęście tyle uczciwości intelektualnej, by na koniec swojego tekstu dodać, że nawet tak pojęta nauka może się mylić. To jednak nie w omylności "renomowanych czasopism" tkwi problem.

Opinia Wajraka jest fałszywa w sposób oczywisty, nie warto się nad tym rozwodzić. Warto jednak wskazać na to, co czyni ją również szkodliwą i głupią, przy czym zaznaczyć muszę, że nie chodzi mi o napiętnowanie samego Wajraka, ani pokazanie, że jest on szkodnikiem oraz głupcem - nie on sam przecież do takiego poglądu doszedł, nie jest to wynik jego intensywnej refleksji nad problematyką filozofii nauki. Przedmiotem mojej furii jest treść tego poglądu, nie jego autor.

Rzecz nie w tym oczywiście, że Wajrak hołubi autorytet renomowanych czasopism - słusznie przecież przypomina, że jeżeli chcemy znaleźć rzetelne informacje to tam powinniśmy ich szukać, a nie w Wikipedii.

Rzecz w tym, że opinia jego wyraża i zarazem promuje postawę programowego nierozumienia. Pogląd, że nowoczesna nauka polega na systemie recenzowanych czasopism, jest poglądem człowieka, który nie tyle nie rozumie, co odmawia nawet elementarnej próby zrozumienia, skąd autorytet tekstów w tych czasopismach publikowanych się bierze.

Znów powie ktoś, że od autora felietonu nie należy oczekiwać zagłębiania się w niuanse metodologii współczesnej nauki. Ale czy gdyby Wajrak napisał "Nowoczesna nauka to system opierający się na dedukcyjnych teoriach i eksperymentach, na skomplikowanych modelach matematycznych i wielokrotnych, metodycznych obserwacjach" to czy rzeczywiście tekst taki musiałby zostać opublikowany w "Kwartalniku Filozoficznym", żeby znaleźć czytelników, którzy mogliby cokolwiek z tego zrozumieć?

Postawa taka, jaką prezentuje Wajrak na pozór służyć ma podbudowaniu autorytetu nauki. Przeciw bezpodstawnym - ideologicznie motywowanym, trzeba powiedzieć, choć Wajrak nie nazywa tego wprost - argumentom Gadomskiego i innych publicystów wysuwa się tu armaty prawdziwej wiedzy, która poprzez system cytowań potwierdza rzetelność swoich tez.

Rzeczywistym efektem tego jest jednak fetyszyzacja "faktu naukowego" i przekształcenie nauki w zabobon. W konsekwencji pojawić się musi pytanie, dlaczego właściwie "Nature" ma być bardziej wiarygodne od "Gazety Wyborczej"? Bo ma gęstsze sito recenzyjne?

Nauka, której się nie chce rozumieć nawet na najbardziej elementarnym poziomie, rzeczywiście staje się religią i jak każda religia uzyskuje wielką moc zniewalania umysłów, tracąc zarazem wszelką moc ich oświecania. Gadomski ma rację: jeżeli teza o globalnym ociepleniu jest czymś więcej, czymś pewniejszym i ważniejszym niż teoria naukowa, to jest ona religią. Religią, jak każda, fałszywą, szkodliwą i głupią.