[Tekst wystąpienia wygłoszonego podczas obozu naukowego Collegium Invisibile dnia 25.04.2010]
Wbrew temu, co sugerować mógłby tytuł mojego wystąpienia, nie będzie to referat filologiczny czy też literaturoznawczy. Nie będę zajmował się tym, w jaki sposób Wergiliusz przekształca Homeryckie motywy, jakie pra-greckie mity stanowią budulec XI księgi Odysei ani podobnymi sprawami. Są to rzeczy ciekawe, bez wątpienia, ale mogą poczekać. Tymczasem dziś trzeba nam mówić tylko o sprawach pilnych, o sprawach ważnych: o śmierci i o polityce, a także o miłości (choć o tej ostatniej mówić będę tylko nie wprost).
W pierwszej scenie „Prometeusza wyzwolonego” Shelleya, gdy protagonistę nawiedza jego matka, Ziemia, słyszy on jej głos, głos, którego słyszeć nie powinien, głos z krainy umarłych. „No, thou canst not hear: Thou art immortal, and this tongue is known Only to those who die.” mówi Ziemia. Prometeusz jednak trzyma się uparcie tego wątłego, niezrozumiałego głosu. I dzięki temu uporowi wpierw rozpoznaje swą matkę, a następnie odzyskuje pamięć klątwy, którą rzucił na Jowisza. Dopiero wycofawszy swą klątwę, gotów jest na wyzwolenie.
Wyruszymy teraz w podwójną podróż do świata umarłych, najpierw z Eneaszem, potem z Odysem, i spróbujemy usłyszeć ten głos. Sens tej wyprawy – o ile jest jakiś – ukaże nam się po powrocie. Z braku czasu drogę przebiegniemy szybko, zatrzymując się tam tylko, gdzie będzie potrzeba.
Tuż przed tym, jak Eneasz, w VI księdze Wergiliuszowego poematu, ma w towarzystwie Sybilli wkroczyć do świata umarłych, poeta zwraca się z inwokacją do podziemnych bogów, prosząc ich o wyrozumiałość, gdyż zamierza pandere res alta terra et caligine mersas – wyjawić rzeczy głęboko w ziemi i w ciemności skryte. Są to zaiste rzeczy, których bez ryzyka ujawniać nie można.
Zbliżając się do rzeki, która oddziela świat zmarłych od świata żywych, widzi Eneasz tłoczące się dusze, którym Charon najwidoczniej odmawia przewozu. Są to dusze nieszczęśników, którzy nie dostąpili godnego pochówku. Wśród nich znajduje się i Palinurus, towarzysz Eneasza, sternik na jego statku, który zginął podczas sztormu, dzielnie pełniąc swoją służbę, pochłonięty przez rozszalałe morze. Fale wyrzuciły jego zwłoki na obcy brzeg, gdzie wciąż spoczywają. Los taki nie godzi się bohaterowi, Sybilla wieszczy mu więc, że mieszkańcy tamtych okolic znajdą jego ciało i pochowają je, a miejsce to na zawsze już będzie nosiło jego imię.
Zanotujmy tylko na razie ten epizod, przyjdzie nam jeszcze do niego wrócić. Po przekroczeniu rzeki, heros i prorokini wstępują na Lugentes Campi, żałobne pola, gdzie błąkają się dusze tych, którym miłość odebrała życie. Tutaj dojdzie do jednego z dwóch najważniejszych spotkań Eneasza w zaświatach. Tu bowiem, wśród greckich heroin, dostrzeże on ducha Dydony. Poruszony tym widokiem, przemówi do niej, ale na darmo. Dydona gniewnie odwróci wzrok, aby po chwili milczenia odejść i skryć się w mroku.
Powiedzieć o tej scenie, że jest przejmująca, to nic nie powiedzieć. Żałuję, że z braku czasu nie mogę przytoczyć jej in extenso. Literatura europejska nie zna drugiej takiej figury niesprawiedliwej klęski i ofiary, jak figura porzuconej, kochającej kobiety. A Wergiliusz pisząc o Dydonie, i tu, i wcześniej w księdze IV, wspina się na sam szczyt swego geniuszu.
W milczeniu Dydony, w milczeniu zdradzonej i porzuconej kobiety, słyszymy naraz cierpienie i gniew wszystkich zdradzonych, porzuconych, pomordowanych i poniżonych ofiar, jakie stąpały po powierzchni ziemi. Słyszy je także Eneasz i nie śmie już więcej przemówić. Odchodzi, casu percussus iniquo, wstrząśnięty tym losem niesprawiedliwym.
Krótka jest jednak pamięć mężczyzny i wnet zobaczymy, jak szybko Eneasz odzyska spokój ducha. Kilka spotkań jeszcze go czeka, między innymi z przyjacielem Dejfobem nim wreszcie trafi na Pola Elizejskie i tam zobaczy swego ojca, Anchizesa, dla rozmowy z którym tutaj zstąpił.
Po serdecznym powitaniu heros rozejrzy się, by ujrzeć w oddali, nad rzeką Lete, innumerae gentes populique, niezliczone ludy i narody. Anchizes, zapytany o to, kim są ludzie tam zgromadzeni, udzieli synowi kosmologiczno-eschatologicznego wykładu, będącego zarazem proroctwem, które naraz ujawni nam właściwy sens Eneaszowej wyprawy.
Wszystko bowiem, świat cały, opowiada Anchizes, przeniknięty jest duchem. Totamque infusa per artus | mens agitat molem. Wszystkie przepełniając członki, całą tą masą duch porusza. Skoro wszechświat jest organiczną całością, każda indywidualna ludzka dusza stanowi jego niezbywalny element, żadna nie może pójść na zmarnowanie. Po spędzenię więc odpowiednio długiego czasu w zaświatach otrzymuje zapomnienie i nowe życie na ziemi. Tłum, który tak zdziwił Eneasza, to dusze czekające na swój powrót.
Wśród nich Anchizes wskazuje synowi największych bohaterów rzymskiej historii (która dla poety jest przeszłością, ale dla Eneasza przecież dopiero czasem przyszłym): Silviusa, Procasa, Romulusa, Cezara i boskiego Augusta; królów (wśród nich Numę), konsulów, Katona, Fabriciusa, a wreszcie dwóch Marcellusów.
Dwie z tych postaci przyciągają oczywiście szczególną uwagę. Pierwszą jest August, miłościwie panujący Rzymowi gdy Wergiliusz pisze swój poemat. Drugą – młodszy z Marcellusów, zmarły w wieku lat dwudziestu ukochany wnuk Augusta, któremu poeta nieszczędni pochwał godnych największych bohaterów, choć przecież chłopiec ten nie zdążył się niczym wsławić poza tragiczną śmiercią. Tym samym proroctwo zmienia się w panegiryk – i to panegiryk, w części poświęconej Marcellusowi, co najmniej niesmaczny, trzeba to powiedzieć.
Dalej księga szósta liczy już tylko kilka wersów. Anchizes żegna syna, który wraz z Sybillą opuszcza zaświaty przez bramą snu i rusza ku Italii, aby dać początek rzymskiemu imperium.
Ani Eneasz, ani Wergiliusz, ani my nawet nie pamiętamy już teraz gniewnego, bolesnego milczenia Dydony. Jedynym, co brzęczy nam w uszach, jest wieczna sława Rzymu. Każda śmierć, nawet ta najbardziej niesprawiedliwa, znajduje teraz swoje miejsce w tej Oeconomia Augusta. Nawet Palinurus wszak zginął nie bez kozery, do końca broniąc Eneasza przed sztormem i za to pamiętać go będą pokolenia. Także Dydona musiała zostać przez herosa porzucona i musiała umrzeć, na wieczną chwałę imperium. Geniusz poetycki, który stworzył tę tak potężną figurę bólu i zdrady, skapitulował ostatecznie przed potęgą cesarskiej ideologii. Dalej, przez kolejne sześć ksiąg, nie zawaham się tego powiedzieć, Eneida jest już nic niewarta.
Zanim jednak wyciągniemy z tego należyte wnioski, trzeba nam jeszcze raz spotkać się z umarłymi, jeszcze raz spróbować usłyszeć ich autentyczny głos, którego nie potrafił oddać Wergiliusz, zamykając przeszłość w alternatywie milczenia i śpiewania hymnów na cześć triumfatora.
Odyseusz, podobnie jak Eneasz, spotyka się z umarłymi, by uzyskać proroctwo, które pozwoli mu dopłynąć wreszcie do przeznaczonego mu brzegu. Zupełnie inne są jednak jego spotkania i rozmowy z duszami.
Pierwszym napotkanym przez Odysa jest Elpenor, towarzysz jego tułaczki, który podobnie jak Wergiliuszowy Palinurus wciąż nie doczekał się pochówku. Ale Elpenor nie zginął bohatersko. Upił się i spadł z dachu pałacu Kirke. Ta banalna i głupia śmierć w oczach Homera zasługuje niemniej na jednaki szacunek – Odys obiecuje mu, że pochowa jego ciało.
Kolejną rozmowę toczy z Tejrezjaszem, który udziela mu słynnych wskazówek: nie waż się dotknąć wołów Heliosa, a powrócisz do domu. A gdy powrócisz, weź na ramię wiosło i udaj się na północ. Gdy spotkasz ludzi, którzy nie znają morza, złóż ofiary Posejdonowi i wróć do domu. Śmierć przyjdzie po ciebie łagodna, z dala od morza.
Dalej rozmawia Odys z matką i widzi pochód tragicznie zmarłych heroin. Na tym urywa swoją opowieść, którą przedstawia na dworze Feaków, ci jednak domagają się, by mówił dalej, by powiedział, czy spotkał tam kogo z walecznych swych towarzyszy. Odys ulega prośbom i kontynuuje, opowiada o swej rozmowie z Agammemnonem, który żali się na podły los, jaki go spotkał, zdradziecko zamordowanego przez żonę i jej kochanka.
W końcu dochodzi do rozmowy najważniejszej i najbardziej przejmującej, do rozmowy z Achillesem. Odys wita go wylewnie, pozdrawiając jako najszczęśliwszego z ludzi, który i tu, w zaświatach musi doznawać najwyższej czci.
Achilles odpowiada jednak gniewnie, w słynnych słowach:
μὴ δή μοι θάνατόν γε παραύδα, φαίδιμ᾽ Ὀδυσσεῦ.
βουλοίμην κ᾽ ἐπάρουρος ἐὼν θητευέμεν ἄλλῳ,
ἀνδρὶ παρ᾽ ἀκλήρῳ, ᾧ μὴ βίοτος πολὺς εἴη,
ἢ πᾶσιν νεκύεσσι καταφθιμένοισιν ἀνάσσειν.
βουλοίμην κ᾽ ἐπάρουρος ἐὼν θητευέμεν ἄλλῳ,
ἀνδρὶ παρ᾽ ἀκλήρῳ, ᾧ μὴ βίοτος πολὺς εἴη,
ἢ πᾶσιν νεκύεσσι καταφθιμένοισιν ἀνάσσειν.
„O nie zachwalaj mi śmierci, Odysie, mój ty świetlisty!
Wołałbym raczej, jak rataj, na cudzej znojąc się roli,
Biednemu służyć mężowi, co z trudem wyżywić się może,
Niźli tu pośród umarłych królować wszystkim umrzykom!”
(tłum. J. Wittlin)
Potem zaś następuje rzecz niezwykła. Achilles pyta Odysa o los swego syna. I oto teraz Odyseusz snuje przed zmarłym towarzyszem opowieść o bohaterstwie Neoptolema, jakby role się nagle odwróciły, jakby to żywi mieli prorokować umarłym.
Kiedy Achilles odejdzie, uradowany, Odyseusz dostrzeże wśród duchów jeszcze jednego dawnego towarzysza, Ajasa. Ten jednak nie wybaczył mu zwycięstwa w pojedynku o zbroję po Achillesie. Na słowa jego odpowiada gniewnym milczeniem, a potem odchodzi.
Odys widzi jeszcze wiele zmarłych dusz, ale widok ten staje się coraz bardziej straszny. W końcu, zupełnie inaczej niż Eneasz, który opuszczał zaświaty w blasku czekającej go chwały, bohater Homera ucieka w przerażeniu.
Trzy razy w tej księdze powtarza się formuła νῶι μὲν ὣς ἐπέεσσιν ἀμειβομένω στυγεροῖσιν – „i takie były posępne tam między nami rozmowy”. W tych kilku słowach skupia się w jak soczewce Homerowa, tak odmienna od Wergiliuszowej, wrażliwość. Odyseusz rzeczywiście rozmawia ze zmarłymi, którzy, zamiast jak w Eneidzie podporządkowywać się dyskursowi ziemskiej – cesarskiej - władzy przemawiają do niego własnym głosem. A jest to głos żalu i skargi, skargi Elpenora, Agamemnona, Achilles, skargi na zły, smutny los, skargi na kosmiczną niesprawiedliwość, jaką jest ciążący nad każdym człowiekiem wyrok śmierci. I jeżeli Odyseusz potrafi ich ból ułagodzić, uspokoić duszę Elpenora czy Achilla, to tylko dlatego, że w skargę tę się wsłuchuje, że podejmuje ją, że prowadzi ze zmarłymi te posępne rozmowy. Dla Homera każda śmierć jest ważna i żadna nie jest usprawiedliwiona. Widzimy to doskonale, gdy zestawimy postaci Dydony i Ajasa, szczególnie pod względem ich umiejscowienia w sekwencji spotkań. Milczenie Dydony zostaje zagłuszone przez triumfalne proroctwo. Milczenie Ajasa wybrzmiewa w przerażeniu, które każe Odysowi uciekać.
W świecie Wergiliusza żywi zawsze mają rację przeciw umarłym. Racja żywych jest jednak zawsze racją zwycięzców. Milczenie Dydony jest też milczeniem Wercyngetoryksa i Spartakusa, milczeniem tych, którzy w pochodzie dziejów maszerują tylko jako zdobycz. Kazać im milczeć i zagłuszyć to milczenie triumfalnymi trąbami jest nie tylko porażką artystyczną, ale i moralną.
Ujmując rzecz od innej strony, warto zadać sobie pytanie, co żywi mogą powiedzieć umarłym, czy raczej, co na jedno wychodzi, co żywi mogą powiedzieć o śmierci. Jest to pytanie najwyższej wagi, bowiem to w obliczu śmierci żywi przekonują się naprawdę, co mają do powiedzenia sobie nawzajem. Od zarania ludzkości to obrzędy związane ze śmiercią w pierwszej kolejności budują społeczeństwo i do dziś dnia prawda o wspólnocie politycznej (to jest o wspólnocie, która osiągnęła taki poziom samowiedzy, by świadomie się kształtować) najwyraźniej objawia się w stosunku do śmierci.
Wergiliusz stawia nas przed wyborem pomiędzy milczeniem a religijno-ideologicznym kompleksem, którego nieubłagana ekonomia zawłaszczy każdą śmierć (i przy okazji usprawiedliwi każdą zdradę). Jest to wybór między milczeniem a słuchaniem monologu – to oczywiście nie jest żaden wybór. Homer daje nam inną możliwość, możliwość „smętnych rozmów”, możliwość wspólnej, wyartykułowanej niezgody na niesprawiedliwość, nawet jeżeli niesprawiedliwość ta jest nie do uniknięcia.