[Skróconą wersję tego tekstu wygłosiłem na Obozie Naukowym Collegium Invisibile 12 maja 2012 r.]
Przedmiotem
mojego wystąpienia będzie analiza metody filozoficznej wyłożonej w „Przedmowie”
do Fenomenologii ducha Hegla. Metoda
ta zakłada pewną określoną ontologię wiedzy, ale przede wszystkim także określony
stosunek do czasu, zwłaszcza czasu historycznego. Ta druga kwestia interesować
mnie będzie najbardziej; rozpocznę jednak od tej pierwszej.
Metoda, jak mówi Hegel w paragrafie
48 „Przedmowy” nie jest „niczym innym niż strukturą całości ujętą w jej czystej
istotności.” (przekład Nowickiego) Przez „całość” rozumie się tu całokształt
przedmiotu tego, co Hegel nazywa nauką, a co my nazwać możemy, dla uniknięcia
nieporozumień, innym również heglowskim terminem – filozofią spekulatywną.
Metoda filozofii nie jest więc niczym innym niż samym jej przedmiotem, o ile
jest on ujęty w swej całości i w czystej istotności. Ujęcie takie jest
charakterystyczne dla Hegla – na poziomie meta-filozoficznym, tak jak dzieje
się to również na wszystkich innych poziomach Heglowskiej refleksji, doprowadza
ono skrajny idealizm poznawczy do takiego punktu, w którym staje się on tożsamy
z realizmem. Wskażmy najpierw ten moment realistyczny: metoda filozofii nie
jest niczym innym niż samym jej przedmiotem, o ile ujęty on jest w swej czystej
istotności. Innymi słowy – i w pewnym uproszczeniu – przedstawienie metody
filozofii jest jedynie wyłożeniem najbardziej ogólnej formalnej struktury jej
właściwego przedmiotu. Jednak sama metoda jest przecież najbardziej ogólną
formalną strukturą refleksji filozoficznej. Ustanowiony więc tu zostaje pełny
izomorfizm (w istocie: identyczność, ale to nie jest tutaj ważne) pomiędzy
filozofią a jej przedmiotem. W refleksji filozoficznej, w spełnionej refleksji
filozoficznej, poznajemy rzeczywistość taką, jaką ona jest. Uchwytujemy prawdę
w jej całości i w jej pełni. Jest to więc radykalnie realistyczna wersja
poznania filozoficznego: filozofia daje nam absolutny dostęp do rzeczywistości.
Niemniej, realizm ten wynika z
czysto idealistycznych przesłanek. Pozwolę sobie przytoczyć dłuższy cytat z
paragrafu 54 „Przedmowy”: „Trwałym bytem, czyli substancją jakiegoś istnienia,
jest równość z sobą; jego nierówność z sobą byłaby jego rozpłynięciem się. Ale
równość z sobą jest czystą abstrakcją; ta zaś jest myśleniem. Kiedy orzekam [o
czymś] jakość — orzekam prostą określoność; dzięki jakości jedno istnienie
różni się od drugiego, czyli [właśnie] jest istnieniem; istnieje dla siebie,
czyli ma trwały byt, dzięki tej prostocie [stosunku, w jakim pozostaje] z sobą.
Ale w wyniku tego jest ono ze swej istoty myślą. — Ujęte jest tu pojęciowo to,
że byt jest myśleniem, i to [właśnie] dostrzega rozumiejący wgląd, którego
przeważnie brakuje zwykłemu, bezpojęciowemu mówieniu o tożsamości myślenia i
bytu.” Hegel wykłada tu najbardziej podstawową zasadę ontologii przedmiotu
wiedzy. Wyraża ona, jak mówi, pojęciowo to, że byt jest myśleniem. Należy to
jednak rozumieć we właściwy sposób. Rzecz nie w tym, że myślenie i byt są
tożsame, ponieważ wszelki byt jest tylko pomyślany, albo jest tylko
konceptualną konstrukcją z danych zmysłowych, czy też że pojęcie jest właściwym
substratem albo materią bytu. Hegel mówi o bardziej fundamentalnym aspekcie.
Warunkiem trwałego bytu (das Bestehen) jest tożsamość z sobą. Każdy byt jest ze
sobą tożsamy, jest tym, czym jest. Zarazem każdy byt jest zawsze określony,
posiada pewne własności, a więc jest różny od innych bytów. To należy do
najbardziej materialnego, „realistycznego” wymiaru bytów, przedmiotów, rzeczy
istniejących w świecie. Takie stosunki jednak jak tożsamość, określoność i
różnica, są stosunkami logicznymi, pojęciowymi. Tożsamość ze sobą jest myślą,
pewnym elementem w logicznej strukturze. Jeżeli byt jest tożsamością ze sobą,
jest więc myślą, pojęciem. Istnienie jest tożsame z myśleniem, ponieważ każdy
byt jest tym, czym jest.
Na tym Heglowska analiza przedmiotu
wiedzy oczywiście się nie kończy. Jeżeli istnienie jest pojęciem, to pojęcie
jest istnieniem, należy więc rozważyć, w jaki sposób istnieje pojęcie. Pojęcie
zaś istnieje w ruchu. Dalej w tym samym paragrafie 54 pisze Hegel: „Przez to,
że trwałym bytem istnienia jest jego równość z sobą, czyli czysta abstrakcja,
jest ono jego abstrahowaniem od siebie, czyli jest swoją nierównością z sobą i
swoim rozpłynięciem się —własną wewnętrznością i wycofaniem się do siebie,
swoim stawaniem się.” Istnieniem bytu (będącego pojęciem) jest czysta
abstrakcja, równość z sobą, najczystszy logiczny stosunek. Skoro jednak byt nie
jest niczym innym niż tożsamością z sobą, logiczną abstrakcją, jest on zarazem
abstrahowaniem od siebie, od tego, co czyniło go wszak w pierwszej kolejności
bytem, a nie tylko myślą. Istnienie staje się więc nierównością ze sobą,
rozpada się na to, co jest bytem i to, co jest abstrakcją. Ponieważ jednak w abstrakcji
tej dane jest nie co innego, jak tylko tożsamość bytu z samym sobą, a więc po
prostu sam byt, istnienie powraca do siebie – abstrakcja jest bowiem tożsama z
bytem. Istnienie jest więc swym własnym stawaniem się, bytem przechodzącym w
abstrakcję i tracącym tym samym swą tożsamość ze sobą, aby w tejże abstrakcji
ją odzyskać i powrócić do siebie. Tożsamość ze sobą, która konstytuuje byt,
jest więc zawsze czymś co się staje albo w najlepszym razie się stało – nie
jest nigdy dana w sposób prosty, zawsze jest rezultatem pewnego procesu.
Tożsamość ze sobą jest utożsamieniem się ze sobą. Innymi słowy, tożsamość ze
sobą nigdy nie jest pierwotna. Jest zawsze tożsamością odzyskaną, tożsamością,
do której byt wrócił. Byt zatem może być jedynie stawaniem się – stawanie się
to jest zarazem istnieniem pojęcia, ponieważ pojęcie utożsamiło się na powrót z
bytem.
Warto jeszcze zobaczyć, jak ten sam
ruch wygląda już nie od strony tożsamości, ale od strony określoności. W
paragrafie 53 pisze Hegel: „Z jednej strony ruch tego, co istnieje, polega na
tym, by stać się dla siebie czymś innym i w ten sposób stać się swoją
immanentną treścią; a z drugiej strony to, co istnieje, wycofuje do siebie to
rozwinięcie się, czyli to swoje istnienie, tzn. czyni się samo pewnym momentem
i upraszcza się w określoność. W tym pierwszym ruchu negatywność jest
odróżnianiem i zakładaniem istnienia; w tym [drugim ruchu czyli w] powracaniu
do siebie jest ona stawaniem się określonej prostoty”. Posłużmy się prostym
przykładem. Gdy orzekamy o Sokratesie, że jest mądry, wskazujemy na tę
określoną treść – mądrość – przez którą Sokrates jest nam w tym momencie dany.
Sokrates staje się dla nas mądrym (precyzyjniej da się to wyrazić w językach
posiadających rodzajnik: ein Kluger; ho sophos). Tym samym jednak, jak pisze
Hegel, staje się czymś innym niż jest i staje się swą immanentną treścią. W
momencie, gdy orzekamy o Sokratesie, że jest mądry, staje się on czymś innym;
mądry (ein Kluger) nie jest wszak identyczny z Sokratesem. To jest właśnie
negatywność jako pierwszy ruch: odróżnienia – Sokratesa od samego siebie – i
założenia istnienia – Sokratesa w mądrym. W drugim ruchu, mówi Hegel,
negatywność jest „w powracaniu do siebie stawaniem się określonej prostoty”.
Widzimy bowiem, że mądry nie jest identyczny z Sokratesem; „mądry” znaczy co
innego niż „Sokrates”. Jeżeli to zdanie ma być prawdziwe, predykat musi jednak
powrócić do przedmiotu, Sokrates jest przecież, jak twierdzimy mądry. Zdanie to
– Sokrates jest mądry – nie może jednak oznaczać ani odróżnienia dwóch bytów,
Sokratesa i mądrego (wtedy byłoby fałszywe), ani ich utożsamienia (bo są to
odmienne byty); negatywność powracając do siebie zaprzecza więc zarówno to
odróżnienie, jak i utożsamienie, stając się prostą określonością. Ta prosta
określoność to nic innego jak „mądry Sokrates” – utożsamiony ze sobą byt, który,
jak dziś byśmy powiedzieli, stanowi „truthmaker” tego zdania.
Warto podkreślić, że użycie tutaj
przeze mnie przykładu mądrego Sokratesa nie jest przypadkowe – Heglowska
analiza zdania orzekającego, pomimo wykorzystania odmiennej terminologii,
niczym się w istocie nie różni od analizy Arystotelesa. Hegel idzie jednak
dalej niż Stagiryta o tyle, o ile ruch obecny w predykacji utożsamia nie z
ruchem oddzielania i łączenia różnych pojęć, ale z wewnętrznym ruchem jednego
pojęcia – w tym przypadku „Sokratesa”. Przy czym ruch prowadzący do rezultatu
„mądry Sokrates” w żaden sposób tego pojęcia, rzecz jasna, nie wyczerpuje.
Wyczerpuje się ono dopiero w podwójnym zaprzeczeniu wszystkich swych
określoności.
Nie mam czasu, by zagłębiać się w
problem ontologii przedmiotu wiedzy. Chciałbym tu więc jedynie podkreślić
najważniejszy punkt: istnienie pojęcia, a zatem wszelkiej treści i zarazem
wszelkiego bytu, jest ruchem, stawaniem się. Dotyczy to wszelkiej treści, jak
mówię, ale nie każda treść jest z filozoficznego punktu widzenia równie
istotna.
Właściwym przedmiotem spekulatywnej
filozofii takiej, jaką Hegel przedstawia w Fenomenologii
ducha, nie są pojedyncze przedmioty czy ich własności, nie są też
tradycyjne problemy epistemologii i metafizyki, choć i te muszą zostać
poruszone, rozwiązane i wreszcie zniesione w procesie refleksji. Właściwym
przedmiotem jest sam duch i jego ewolucja poprzez poszczególne postaci, jakie
przyjmuje w dziejach. W tym sensie również filozofia Hegla jest w pewnym sensie
radykalnie realistyczna – jej przedmiotem nie są pojęcia, konceptualne
struktury, myślowe eksperymenty, logiczne twierdzenia itd., ale to, co rzeczywiście
zdarza się w świecie. To, co się zdarza, zdarza się zaś w historii. Właściwym
przedmiotem filozofii są więc „postaci ducha”, kształty, jakie ludzka
samowiedza przybiera na poszczególnych etapach historii i które manifestują się
w całości przebiegu historycznego: w instytucjach politycznych i społecznych, w
sztuce, w religii, w konfliktach zbrojnych. Najważniejszym ruchem Heglowskiej
metody jest więc zrozumienie pewnej epoki w jej całości; jej ostatecznym celem
– zrozumienie całości dziejów, co, o czym będę mówił za chwilę, dla Hegla równa
się zrozumieniu epoki współczesnej.
Nie mogę tutaj przedstawiać
szczegółowo powodów, które prowadzą Hegla do konstatacji, że to właśnie
historia jest właściwym przedmiotem filozofii. Chciałbym jednak wskazać na jedną
istotną kwestię, która wynika z powyższej analizy przedmiotu wiedzy. Przedmiot
jest mianowicie ustrukturyzowany czasowo; jest stawaniem się – refleksja
filozoficzna musi więc brać pod uwagę ten aspekt czasowy. To nie znaczy
jeszcze, oczywiście, samo przez się, że musi to być aspekt historyczny. Po
pierwsze jednak, czas historyczny jest jedyną konkretną, intersubiektywną
rzeczywistością czasu dla poznania ludzkiego. Czas „fizykalny”, czas zjawisk
przyrodniczych, jest tylko abstrakcją. Czas indywidualny, czas osobistej
pamięci jest zaś wyłącznie subiektywny. Po drugie, struktura wychodzenia z
siebie i powracania do siebie, jaką widzieliśmy zarówno w odniesieniu do
tożsamości, jaki i do określoności, jest już sama w sobie w istotny sposób
historyczna. Tożsamość – jak i określoność – to, coś, co zawsze wydarza się po
raz drugi; jest powrotem do tożsamości utraconej, która jednak za pierwszym
razem nie była jeszcze w istocie tożsamością. Tego rodzaju struktura; samo
pojęcie „wydarzenia się po raz drugi” jest zaś strukturą czysto historyczną –
czas fizykalny nie zna takiego pojęcia; jeżeli pojawić się ono może na przykład
w astrofizyce, to jedynie dlatego, że wszechświatowi przypisuje się tu, i to w
istotny sposób, historię.
Historia jest więc właściwym
przedmiotem filozofii; fundamentalnym celem metody filozoficznej jest
uchwycenie pewnej epoki historycznej – ostatecznie, epoki współczesnej – w jej
pojęciowym całokształcie. W jaki sposób mamy do tego celu zmierzać?
Metoda, przypomnę, nie jest niczym
innym niż strukturą całości przedmiotu ujętą w czystej istotności. Zgodnie z
tym, w paragrafie 53 „Przedmowy”, tuż przed cytowanym przeze mnie przed chwilą
ustępem o ruchu określoności, pisze Hegel: „Tym, co określa wewnętrzną strukturę
nauki, powinno być jedynie własne życie pojęcia; określoność […] w nauce jest
samoporuszającą się duszą jako to, co wypełnia [od wewnątrz] treść.” Pod koniec
tego samego paragrafu rozwija tę myśl: „Naukowe poznawanie wymaga […] tego, by
oddać się całkowicie życiu przedmiotu, albo — co na jedno wychodzi — by mieć
przed oczyma jego wewnętrzną konieczność i konieczność tę wypowiadać.
Wgłębiając się w ten sposób w swój przedmiot, zapomina ono o owym całościowym
spojrzeniu, które jest tylko refleksyjnym skierowaniem się wiedzy od treści ku
sobie. Będąc zatopione w materii i podążając za jej ruchem, naukowe poznawanie
wraca jednak do siebie, chociaż nie wcześniej, nim wypełnienie treściowe wycofa
się z powrotem do siebie, uprości się w określoność, […] i przejdzie w swoją
wyższą prawdę.” Najistotniejsza myśl wyrażona w tych zdaniach jest prosta: ruch
poznania filozoficznego musi podążać za ruchem samego pojęcia, przejść przez te
same zaprzeczenia, abstrakcje, wyobcowania, powtórne zaprzeczenia,
zapośredniczenia i powroty do siebie, przez które przechodzi samo istniejące
pojęcie, to jest sam stający się byt. Fenomenologia
ducha nie jest niczym innym, jak właśnie przedstawieniem tego ruchu.
Dopiero na końcu, kiedy treściowo wypełnione istnienie wycofa się na powrót do
siebie i przejdzie w swą wyższa formę, poznanie naukowe również do siebie wraca
i uzyskuje całościowe spojrzenie, które jest jego spełnieniem.
Moment ten ma fundamentalne
znaczenie dla myśli Hegla w ogólności, a dla problemu filozoficznego poznania
historii, który tutaj interesuje nas najbardziej, w szczególności. Powtórzę:
dopiero kiedy ruch treści, to jest pojęcia się zakończył, i kiedy wzniosła się
ona na wyższy poziom istnienia, poznanie może wycofać się z przedmiotu, zwrócić
się refleksyjnie ku sobie i ogarnąć spojrzeniem całość prawdy o swym
przedmiocie.
W odniesieniu do historii oznacza
to, mówiąc najprościej, że dana epoka historyczna zrozumiana może być jedynie z
punktu widzenia kolejnej. Aby posłużyć się najbardziej wytartym i nadużywanym z
Heglowskich cytatów, choć tutaj akurat będącym wyjątkowo na miejscu: „Sowa
Minerwy wzlatuje o zmierzchu”.
Trzeba to jednak dobrze zrozumieć,
ponieważ teza Hegla jest radykalna. Mówi on bowiem nie tyle, że daną epokę
można pojąć dopiero wtedy, gdy się skończyła – to dość banalna teza – ale też,
że można ją pojąć dopiero wtedy, kiedy nasze rozumowanie, podążające za ruchem
pojęcia, przekroczy etap właściwy tej epoce. A więc dopiero z konceptualnego,
tj. treściowego, a nie tylko chronologicznego, punktu widzenia – dajmy na to,
cesarstwa rzymskiego, można właściwie zrozumieć, czym była rzymska republika.
Nie istnieje – wbrew późniejszej ideologii historyzmu, tak często i niesłusznie
kojarzonej z nazwiskiem Hegla – wewnętrzne poznanie jakiegoś momentu
historycznego. Nie da się epoki poznać przy pomocy pojęć należących do jej
własnej teraźniejszości, ani jej przeszłości – a jedynie poprzez stanięcie na
stanowisku jej przyszłości. Epoki są bowiem zawsze niedomknięte, wychylają się
niejako w przyszłość, tam dopiero znajdując swe dopełnienie. Dopiero gdy pewna
epoka przeminie, jej sprzeczności zostają zniesione, stając się tylko momentami
pewnej całości, która daje się wreszcie uchwycić i pojąć. (Doskonale ten moment
dialektyki heglowskiej zrozumiał Walter Benjamin, o którym nie będę tu mówił,
ale to przede wszystkim za pośrednictwem Marksa, o którym jeszcze wspomnę).
Powinno być już jasne, jaki problem
metoda ta musi napotkać. Ostatecznym jej celem jest wszak poznanie epoki
współczesnej, zrozumienie naszych własnych czasów. Nasza epoka nie jest jeszcze
jednak domknięta w taki sposób, w jaki domknięte są epoki przeszłe. Wydawałoby
się więc, że jej właściwe pojęcie nie jest możliwe – na cóż nam jednak
filozofia, która nie może zrozumieć, ani nawet spróbować zrozumieć swych
własnych czasów? Z pewnością nie o to chodziło Heglowi.
Epoka współczesna musi więc zostać
domknięta jako przedmiot filozofii spekulatywnej, aby mogła zostać właściwie
pojęta i zrozumiana. Domknięcie takie następuje u Hegla na dwóch płaszczyznach.
Bardziej fundamentalna jest płaszczyzna konceptualna, związana z samą, wyłożoną
wyżej, ontologią wiedzy i jej przedmiotu. W pierwszym zdaniu paragrafu 58,
jednego z najważniejszych w „Przedmowie”, pisze Hegel: „…przy uprawianiu nauki
chodzi o to, by wziąć na siebie wysiłek pojęcia” (przekład własny; die
Anstrengung des Begriffs auf sich zu nehmen). Jest to zarazem jedno z
najbardziej tajemniczych zdań całej „Przedmowy”, które sprawia również problemy
tłumaczom. Nowicki przekłada je, moim zdaniem błędnie, niepotrzebnie
uzupełniając zdanie tak, by chodziło o „ wysiłek [podążania za ruchem] pojęcia”.
Heglowi, jak sądzę, nie chodzi jednak o to tylko, że mamy, uprawiając naukę,
podążać za ruchem pojęcia; to powiedział już wielokrotnie wcześniej i to w
bardziej dobitny sposób. Nie. Mamy wziąć na siebie wysiłek pojęcia, to znaczy,
sami podjąć ten wysiłek, który pojęcie wykonuje. W pewnym sensie, mówiąc
całkiem potocznie, powinniśmy wyręczyć pojęcie w jego pracy. Jest to moment w
metodzie filozoficznej Hegla w istotny sposób performatywny i przez to być może
zaskakujący. Jest on jednak niezbędny, a co więcej, jak sądzę, po pierwszym
zidentyfikowaniu w oczywisty sposób na każdym kroku widoczny. Wziąć na siebie
wysiłek pojęcia oznacza rozwiązać problem przed chwilą postawiony. To my,
podmiot nauki musimy teraz domknąć to, co w pojęciu wciąż jest niedomknięte. Hegel
podkreśla wprawdzie stanowczo, jeszcze w tym samym paragrafie, że żadną miarą
nie może to oznaczać arbitralnych interwencji w życie pojęcia, niemniej oznacza
to, iż należy w wolnym ruchu poznania domyśleć to, co jeszcze nie dopełniło się
w rzeczywistości.
Tym, co czyni metodę Hegla niezwykle
trudną i kontrowersyjną jest właśnie problem arbitralności takiej konceptualnej
interwencji. Wielkie jest tu ryzyko fałszu, domknięcia dokonanego wbrew temu,
jak rzeczywiście rozwijało się pojęcie. Ryzyko tym większe, że błąd ujawnia się
dopiero długo po fakcie. Należy więc włożyć największy możliwy wysiłek w
znalezienie takiego punktu oparcia, który pozwoli to ryzyko zminimalizować.
Wymaga to przede wszystkim częściowego, jak mówi Hegel, „wycofania się z przedmiotu”
i zwrócenia się wiedzy ku samej sobie. Innymi słowy – częściowego wystąpienia z
historii, z rzeczywistego rozwoju danej epoki. Tylko wtedy możliwe jest
domknięcie całości epoki i zarazem pojęcie i zrozumienie jej w tak domkniętej
całości.
Jeżeli mam rację co do wymogów
stosowanej przez Hegla metody spekulatywnego poznania historii, jej
performatywny moment i związane z nim ryzyko wyjaśnia najbardziej
kontrowersyjną z wszystkich tez Hegla: tezę o końcu historii.
W szkolnym uproszczeniu, które warto
tu dla kontrastu przytoczyć, przedstawia się tę kwestię następująco: Hegel, z
powodów sobie tylko znanych, uznał, że historia się skończyła; dokonał więc swoistego
spekulatywnego podsumowania osiągnięć swojej epoki i uznał je na mocy punktu
pierwszego za zwieńczenie duchowego postępu ludzkości. Nie można jednak przyjąć
takiego porządku. Hegel nie „uznał” ani nie „dostrzegł”, że historia się
skończyła. Punktem wyjścia Fenomenologii
ducha nie jest konstatacja tego rodzaju, ale obserwacja – równie skądinąd
kontrowersyjna, ale o zupełnie odmiennym charakterze – że koniec historii jest
bliski. Fenomenologia nie jest
sprawozdaniem z końca historii. To w niej koniec ten się dokonuje. Hegel domyka
historię; nie „dostrzega” końca historii, ale do niego doprowadza. Historia
kończy się, jeżeli można pozwolić sobie na taki poetycki obraz, w chwili, gdy
Hegel stawia w Fenomenologii ostatnią
kropkę.
Hegel nie robi zatem w Fenomenologii ducha nic innego, jak
tylko bierze na siebie wysiłek pojęcia. W swoim poznaniu domyka to wszystko, co
dotąd jeszcze nie było domknięte, ale co domknięte właśnie w tym jego akcie się
staje. Jest to moment par excellence performatywny.
Oto filozof dokonuje najważniejszego aktu w dziejach – a nie tylko zdaje z
niego sprawę.
Tylko przy założeniu, że w swym
dziele domknął (w niearbitralny sposób) historię, może Hegel przyjąć, że
zarazem ujął właściwie jej bieżący, i zarazem ostatni, etap. W myśl
przedstawianej przeze mnie interpretacji, teza o końcu historii jest w
zupełności podporządkowana wysiłkowi zrozumienia nowoczesności. Jest wartość
należy więc oceniać jedynie w relacji do tego, w jaki sposób do tego
zrozumienia się przyczynia.
Nie zmienia to jednak faktu, że teza
ta, gdyby wziąć ją dosłownie, jest nie do przyjęcia. Historia nie skończyła się
w roku 1807. Oznacza to również, że każda próba zastosowania heglowskiej metody
do zrozumienia epoki współczesnej – epoki niż ten rzekomy koniec historii
późniejszej – jest problematyczna. Przyjąć raz jeszcze, jak zrobił to choćby Fukuyama,
że historia się właśnie skończyła, jest jeszcze bardziej ryzykowne i wydaje się
jeszcze bardziej arbitralne niż za pierwszym razem, nawet jeżeli może przynieść
interesujące spekulatywne rezultaty.
Performatywne domknięcie
teraźniejszości jest jednak możliwe także na inny, przez Hegla niemal explicite odrzucony sposób. Jak
zaznaczyłem wcześniej, pojęciowa całość danej epoki uchwytna jest z punktu
widzenia jej przyszłości. W stosunku do epok przeszłych, punktem tym jest
konceptualne stanowisko kolejnych po sobie następujących historycznych postaci
ducha, aż do epoki współczesnej, która stanowi zawsze realizację przyszłości
całych dotychczasowych dziejów. Hegel próbował uciec z tego łańcucha kolejno po
sobie następujących epok, uniknąć pesymistycznej i ostatecznie druzgoczącej
sens uprawiania filozofii konkluzji, iż nasze czasy zrozumiałe będą dopiero dla
tych, którzy żyć już będą w czasach odmiennych, poprzez performatywne i
spekulatywne – i zarazem, musimy przyznać, arbitralne – domknięcie dziejów w
swym własnym dziele. Jeżeli takie wyjście wydaje się jednak nie do przyjęcia,
jedynym logicznym rozwiązaniem jest zaakceptować nie-domkniętość procesu
historycznego i wyciągnąć z niej odpowiedni wniosek. Jeżeli teraźniejszości nie
da się zrozumieć z jej własnego punktu widzenia, jeżeli każda epoka zrozumiała
jest dopiero ze stanowiska epoki kolejnej, stanowiącej jej przyszłość, jedynym
sposobem, by pojąć naszą współczesność w jej konceptualnej całości, jest stanąć
na stanowisku jej własnej przyszłości – przyszłości po prostu.
Ten radykalny wniosek może wydawać
się zaskakujący albo wręcz trudno zrozumiały. Zauważmy jednak, że dokładnie
takiego ruchu dokonuje Marks. Myślenie o przyszłości, myślenie, które w
spekulatywnym skrócie wyrażone jest w pojęciu rewolucji, odgrywa centralną rolę
w filozofii Marksa, w każdym jej wymiarze, i nie miejsce tu by szczegółowo
badać jego rolę. Chciałbym jedynie wskazać na to, że na płaszczyźnie
najbardziej spekulatywnej, wtedy, gdy Marks usiłuje pojąć sens dziejów jako
takich, a przede wszystkim epoki nowoczesnej, przyszłość jest właśnie
fundamentalnym punktem wyjścia. Bez myśli o ostatecznym zniesieniu sprzeczności
klasowych, przeciwieństwa między społeczeństwem obywatelskim i państwem oraz
kapitalistycznych stosunków własności, same te pojęcia tracą w istocie sens.
Tylko z punktu widzenia możliwej przyszłości, z punktu widzenia rewolucji,
możliwe jest właściwe uchwycenie kapitalizmu w jego istocie. Jest to
bezpośrednia konkluzja z aporii, w jaką wdał się Hegel, proklamując koniec
historii.
Analogiczną strukturę myślenia o
dziejach odnajdujemy u Nietzschego, jakkolwiek on sam nie odżegnywałby się od
wpływów Hegla. W jego filozofii, zwłaszcza tej najpóźniejszej, pomyślenie
przyszłości, możliwość i rzeczywistość tego pomyślenia stanowi transcendentalny
warunek właściwego zrozumienia czasów współczesnych (przy czym przez czasy
współczesne Nietzsche rozumie całą epokę chrześcijańską).
Zauważmy również, że zarówno u
Marksa, jak i u Nietzschego, pojawia się swoiście przetworzony moment
performatywny. Filozofia obu myślicieli ma wyraźnie aktywistyczny i
pragmatyczny wymiar, choć oczywiście na zupełnie różny sposób. Jeżeli słuszna
jest moja interpretacja metody filozoficznej Hegla, moment pomyślenia
przyszłości pozostaje w najściślejszym związku z momentem performatywnym.
Związek ten najlepiej i w
najbardziej eksplicytny sposób przedstawił niesłusznie zapomniany polski
heglista, August Cieszkowski, w wydanym w roku 1838 traktacie „Prolegomena do
historiozofii”. Czyni on tam Heglowi otwarty zarzut z tego, iż wykluczył
myślenie o przyszłości ze swej filozofii dziejów. Jest to według Cieszkowskiego
najpoważniejszy brak w systemie „Mędrca Berlińskiego”. Krytykując Hegla,
przeprowadza Cieszkowski niezwykle interesującą analogię z krytyką, jaką Hegel
wystosował pod adresem Kanta. Przyszłość w systemie autora Fenomenologii ducha, pełni, zdaniem polskiego filozofa, rolę
dokładnie analogiczną do rzeczy samej w sobie u Kanta. Jest ona objęta pewnego
rodzaju spekulatywnym tabu: nie można
nic o niej orzekać, wykraczalibyśmy wtedy bowiem poza granice rozumu. Tabu to
jest oczywiście dogmatyczne i nierozumne, co Hegel pokazał w odniesieniu do
świata noumenalnego u Kanta, Cieszkowski zaś czyni w stosunku do przyszłości u
Hegla. Podobnie jak system Hegla można rozumieć jako podporządkowany celowi
przekroczenia Kantowskiego tabu i pomyślenia rzeczy w sobie, tak historiozofia
Cieszkowskiego ma być przekroczeniem ograniczeń myśli heglowskiej, mówiąc krótko,
ma być filozofią przyszłości.
Filozofia przyszłości ma być zarazem
filozofią czynu, ponieważ przyszłość ma być epoką czynu. Czyn, dla
Cieszkowskiego, w najbardziej fundamentalnym spekulatywnym znaczeniu, to jednak
nic innego, jak tylko realizacja w rzeczywistości tego, co zostało już
osiągnięte w poznaniu. Filozofia Hegla przedstawiła nam spełnioną postać ducha
absolutnego. Hegel jednak, jak widzieliśmy, sztucznie domknął dzieje, tym samym
wyprzedzając swój czas. Dokończył on bowiem w poznaniu to, co nie dokończyło
się jeszcze w rzeczy, tj. w samym ruchu pojęcia. Epoka czynu, która nadchodzi
po Heglu, przynieść ma zrównanie rzeczywistości z pojęciem. Filozofia czynu,
którą projektuje Cieszkowski, ma wyrazić to zrównanie i dopomóc w jego
realizacji w historii. Czyn sam ma być realizacją tej filozofii.
Widzimy tu więc, jak moment
performatywny, który u Hegla pojawiał się w ruchu poznania, u Cieszkowskiego ma
dokonać się w historycznej rzeczywistości jako takiej. Ostateczną realizacją
filozofii spekulatywnej jest przemiana świata w czynie, to znaczy, w
politycznym działaniu. Wracając do Marksa, bardzo podobną argumentację, choć na
znacznie mniej spekulatywnym poziomie, znajdziemy we „Wstępie” do Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii
prawa (nie można zresztą wykluczyć bezpośredniego wpływu Cieszkowskiego na
Marksa). Punktem wyjścia Marksa jest tam konstatacja, że rozum osiągnął pewien
poziom, do którego rzeczywistość wciąż nie dorasta. Konieczne jest
przekształcenie społeczeństwa w taki sposób, aby odpowiadało ono rozumnym
standardom i strukturom, jakich dostarcza nam Heglowska filozofia spekulatywna.
Na koniec chciałbym wskazać na
wniosek, który płynie z tych rozważań, a którego waga jest daleko większa niż
tylko historyczna. Do dzisiaj filozofia Hegla pozostaje niezrównana jako
diagnoza nowoczesności. Pomimo wszystkich błędów i ograniczeń Heglowskiej
myśli, nie można zaprzeczyć temu, że uchwycił on „w czystej istotności” pewną
prawdę o swojej epoce (która naszą epoką jest już zresztą w coraz mniejszym
stopniu). To, czego dzisiaj potrzebujemy, jestem o tym głęboko przekonany, to
tego rodzaju myślenie. Nie rozumiemy naszych czasów, nie rozumiemy ich nawet
cząstkowo, a co dopiero mówić o pojęciowym ujęciu ich całości. Z sukcesów i
porażek Hegla płyną dwie niezwykle ważne w tym kontekście lekcje: po pierwsze,
rozumienie cząstkowe jest niemożliwe, daną postać ducha da się pojąć jedynie w
całości, i tylko wtedy jej poszczególne elementy uzyskają swój prawdziwy sens.
Po drugie, zrozumienie naszych czasów w ich pojęciowej całości możliwe jest
tylko poprzez performatywne domknięcie. Oznacza to, oczywiście, istotne ryzyko
arbitralności. Ale oznacza też, przede wszystkim, że – jeżeli jako nazbyt
problematyczną odrzucimy tezę o końcu historii – zrozumienie takie nie jest
możliwe inaczej niż ze stanowiska przyszłości. Tylko pomyślenie przyszłości, do
której możemy zmierzać, przyszłości, która mogłaby być celem naszych czynów, w
której zniesione zostałyby targające naszym życiem sprzeczności – tylko pomyślenie,
powtarzam, takiej przyszłości, pozwoli nam w ogóle zrozumieć, w jakich czasach
żyjemy, w jakim momencie dziejowym stoimy, kim tak naprawdę jesteśmy.