There is no political solution
To a troubled evolution
[...]
There is no bloody revolution
The Police, "Spirits in the Material World"
Nie będzie to recenzja spektaklu Kleczewskiej, choć nie omieszkam zaznaczyć, że jest to spektakl wybitny. Na jeden tylko spośród jego inscenizacyjnych walorów chcę zwrócić uwagę: Kleczewska w mistrzowski sposób rozgrywa modną metaforę szpitala psychiatrycznego. Już od pierwszego monologu Stenki/Sade’a, składającego się z rwanych, mętnych, naćpanych zdań o nieprzeniknionej treści, już od pierwszej, kakofonicznej, bełkotliwej pieśni chóru, widz czuje, że znalazł się nagle w świecie, w którym nie obowiązują znane mu reguły, w którym rzeczywistość wydaje się potykać wraz z językiem. Świat ten jednak ma moc obezwładniania równą temu, który znamy na co dzień. Szybko orientujemy się, że to, co na pozór zdało nam się chaosem, rządzi się swoimi zasadami, których my tylko nie potrafimy pojąć. Aż do końca spektaklu nie mamy więc pewności, czy to aby nie my jesteśmy szaleni.
Jest to – wydaje się sugerować Kleczewska – jedyna sytuacja, w której dziś jeszcze możemy postawić sobie pytanie o Rewolucję. Nie wystarczy dostrzec, że świat jest szalony. Dopiero, gdy samych siebie zaczniemy podejrzewać o szaleństwo, będziemy mogli poważnie pomyśleć zerwanie, które warunkuje rewolucyjną zmianę.
Oto więc jesteśmy w szpitalu psychiatrycznym, którego pacjenci – w ramach terapii – wystawiają sztukę o śmierci Marata. Pomiędzy nimi krąży nie-reżyser tego spektaklu, Stenka/Sade. Marat i Sade, dwaj nieszczęśnicy, dwa demony, symbole zwyrodnienia krwawej epoki. Pierwszy uosabia tę Rewolucję, którą znamy, której lękamy się, która nas fascynuje, obrzydza, pociąga. Drugi – tę, której nie znamy, o której nie ważymy się nawet pomyśleć, którą wypieramy, kryjąc ją za wykastrowanym wizerunkiem wielkiego stylisty literatury francuskiej, pozwalając na fascynację nią jedynie nastolatkom i kilku szalonym filozofom.
Jawna Rewolucja Marata, o czym ten mówi wprost, nie może istnieć bez gilotyny: dzieje się w terrorze i masowym mordzie. Setki, tysiące ściętych głów to jednak cena nie do uniknięcia; tylko trupy obywateli starego społeczeństwa mogą stanowić fundamenty dla budowy nowego. Marat, pozując się na Chrystusa, prowadzi nas ku lepszemu światu, w którym nie będziemy już pamiętać dawnych krzywd, w którym gilotyna będzie radosnym symbolem zmartwychwstania. Terror i wszystkie jego ofiary pozostaną po tamtej stronie, nie będą już miały znaczenia.
Wyparta Rewolucja Sade’a żąda od nas czegoś zgoła przeciwnego. Stenka/Sade w obezwładniającym monologu prosi nas tylko o jedno: o nieumieranie. Tylko tyle, mówi, tylko tyle potrzeba. Róbcie, co chcecie, krzywdźcie siebie, krzywdźcie innych i pozwalajcie by oni was krzywdzili, ale na litość Boską, nie umierajcie! Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie umierajcie, nigdy, przenigdy, nie umierajcie.
Sade sięga więc znacznie głębiej niż Marat: to nie społeczeństwo trzeba pokonać i zmiażdżyć; zmiażdżyć i przezwyciężyć trzeba Naturę. Trzeba ją zgwałcić, poniżyć, upodlić, aby nigdy już nie ważyła się narzucać nam swoich warunków, aby nigdy już nie ważyła się zażądać od nas, abyśmy pewnego – nie przez nas w dodatku wybranego! – dnia umarli.
Ostatnim banałem byłoby napisać, że spektakl Kleczewskiej nie daje odpowiedzi, a jedynie stawia pytanie o Rewolucję. Nie tylko banałem, ale i nieprawdą. Kleczewska sięga głębiej, eksploruje bagniste rejony, które kryją się za i pod tym pytaniem. Dotyka naszego najczulszego punktu. Pyta: czy mamy odwagę postawić sobie to pytanie? Czy mamy odwagę zobaczyć, czym jest kondycja ludzka i przed jakim wyborem nas ona stawia?